piątek, 25 lipca 2008

O ubraniach. I odruchach.

Dawno nie pisałam, bo byłam na wakacjach.
Ale już nadrabiam.

Ubrania.
No właśnie.
Jak byłam mała, to nosiłam ubrania na lewej stronie. Bo mnie metki "gryzły". Teraz jak kupuję nowe ubrania, to odcinam wszystkie metki. Są ciuchy, których nie włożę choćby mi zapłacili, są ubrania, z których nie zrezygnuję nawet, kiedy nikt ich nie będzie nosił.
Nie mogłabym żyć bez: luźnych dżinsów, luźnych bluzek/podkoszulków, golfów i wielkich, "babcinych" swetrów (ale nie tych "gryzących" >_<).
Chciałabym się ubierać elegancko. Albo oryginalnie. Tak szaleńczo.
Ale boję się wzroku ludzi- uciekam przed tym. I tak jest coraz lepiej. Polubiłam spodnie rurki. I mogę nawet nosić obciślejsze ubrania. To do ludzi. Bo wiem, że muszę funkcjonować, jak najnormalniej w społeczeństwie. Nawet się maluję. Strój to taki rodzaj maski.
Za to, jak cały dzień spędzam w domu to wielka, sięgająca mi prawie do kolan, biała podkoszulka, najluźniejsze dżinsy (sprzed 3 lat, bo od 3 lat nie rosnę ^-^") albo czarne, szerokie spodnie do treningów (dla poprawy sprawności psychoruchowej od małego łaziłam na różne sztuki walki, wysyłana- oczywiście- przez rodziców), zawsze boso i włosy albo w kompletnym nieładzie, albo pospinane tak, żeby mi do oczu nie wpadały.
Nienawidzę staników. Nienawidzę. I skarpetek. Niestety- staniki muszę nosić. I skarpetki raczej też.
To trochę tak, jak z odruchami.
Każdy ze spektrum autystycznego ma coś takiego, jak niekontrolowane odruchy. Moim, wybitnie mnie drażniącym, jest zabawa językiem. Bawię się swoim językiem, przejeżdżam nim po ustach, robię z niego "trąbkę" itp. Te odruchy nie są do końca niekontrolowane. Nad wieloma można zapanować (chociaż, kiedy przychodzi okres regresu, czyli tzw "cofanie się w rozwoju", wracają...), ale w zaciszu domowym żaden AS się nie spina i pokazuje wszystkie dziwne odruchy. Za to w miejscu publicznym każdy stara się nad nimi zapanować. Najgorzej u mnie jest z chodzeniem. Chodzę lekko zgarbiona, ręce w kieszeniach, i dopóki się nie opamiętam, trzymam większość rzeczy opuszkami palca wskazującego i kciuka.
Ubrania są jak odruchy, albo odruchy jak ubrania.
Wiem, że jeżeli mam zostać dobrze przyjęta w nowej szkole, muszę mieć na rozpoczęciu roku eleganckie ubranie i eleganckie buty (na zakończeniu tej klasy miałam dżinsy, luźną białą tunikę i trampki xD")- i wtedy staram się tak ubrać.
Lubię być ładnie wymalowana. Bo to rodzaj maski.
W domu chodzę bez makijażu. I w luźnych ciuchach.
Zaczynam się powtarzać. Zauważyłam, że wiele osób z AS zapętla się w swoich wypowiedziach, powtarza je, jakby chciało się upewnić czy inni zrozumieli ^-^".

Postaram się teraz dodawać notki raz w tygodniu O.O.
Albo chociaż raz na dwa tygodnie.

No.

To wracam do rozpakowywania się.

PS: nienawidzę się rozpakowywać, bo przez jakiś czas rzeczy leżą nie na swoich miejscach i mnie szlag trafia -_-".


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

(usiadło w piżamie XXL przed kompem, z włosami zebranymi do tyłu) ...eeee tam ojciec, przesadzasz ^__^

:*:*:*

Anonimowy pisze...

Wiesz, z ciuchami to tak jest u większości ludzi ^^ Tzn. chodzi mi o to, ze są rodzjae ubrań, któych się nie włoży, są takie, których się nie odda. Ja mam nadal moje dziwaczne, brązowe spodnie w czerowono-zieloną kratę, które nosiłam w 3 klasie podstawówki, i które szczerze kochałam - przyznam, że sama nie wiem za co. Mam moje pierwsze dżinsy, bo mam taki odpał, że jak coś jest "pierwsze", to muszę to zatrzymać. Zresztą, nie tylko to. Nie wyrzucam listów. Wyrzucenie listu to dla mnie świętokradztwo. Mam wszystkie moje koperty, w których przyszły mangi, chociaż każdy normalny człowiek by je wywalił. Mam (a raczej miałam) płatek róży, którą położyłam na grobie mojego wujka. Mam papierek po lizaku, który dał mi kumpel. Mam wszystkie zużyte naboje od pióra. Mam kartki urodzinowe z czasów, kiedy miałam 5 lat. Mam stare rysunki, które zrobiły Jaga, Agata, Amanda czy Angela. Mam wszystkie idiotyczne pierdoły, które są w większości zepsute, a których nie mogę wyrzucić, bo to tak, jakbym wywaliła - nie wiem - własne ucho.
Ups. trochę odbiegłam od tematu ^^""
No, ale ubrania. xDDD Ja mawiam, że mój styl to "Nie mam stylu", co niestety chyba nie jest prawdą... Ale sęk w tym, że w temacie moda jestem zielona jak ogórek. Kompeltnie się na tym nie znam, zresztą i tak nie mogłabym się modnie ubierac, bo bym dostała wścieklizny. Nienawidzę ciuchów obcisłych. Jeszcze bardziej nienawidze dekoltów, i bluzek, które mają niby krótki rękaw, ale jest on tak krótki, ze włazi człowiekowi pod pachy. :/ Nie lubię stzywnych rzeczy, ani ciasnych. Moje ulubione bluzki też są do kolan. ^^ Nie lubię sukienek, bo są niepraktyczne. A niedługo mam w rodzinie ślub, i będę musiała jakąś obrzydliwa kupić. Koszmar >.<
I mam gimbal. Na niego też będę czegoś potrzebować. Niech szlag to trafi.

malować się nie maluję, bo am wrażenie, ze właśnie wtedy ludzie by na mnie spojrzeli. Nawet niekonicznie obcy, ale znajomi. Ze by było "Co? TY się malujesz? Nie wierzę!" albo by się nachalnie gapili. Wolałabym tego uniknąć, bo, widzisz, jestem typem, który preferuje znajomość taką troche jak gg - na podstawie rozmowy, a nie wyglądu. Bo z wyglądu jestem niezbyt ciekawa, i mam trochę kompleksów, a to, jaka jestem na zewnątrz mnie jakby krępuje...

Staników też nienawidzę.

I nie mów nic o odruchach z językiem, bo kiedy ja się na czymś mocno koncentruje - piszę coś, sprawdzian jakis, rysuję, tudzież coś sklejam, naprawiam, ogólnie - wysuwam język, i to strasznie bawi moich przyjaciół, a ja nad tym niezbyt panuje. ^^"" Ale nawet lubię ten odruch ;)

Z chodzeniem u mnie jest fatalnie. Chodzę zgarbiona prawie jak mój wuefista (mówimy na niego toffik xD), ręce także zaczepione. Ale najgorzej ze stopami. Moja mama, kiedy widzi jak idę, to dostaje gorączki. Chodzę jak kaczka. Serio. Palce u stóp wystawiam na zewnątrz, a pięty do wewnątrz, na dodatek nogi lekko rozchylone. Łaże jak jakiś jebnięty raper, czy coś w tym guście. Masakra, ale nad tym nie panuję. Chodzenie 'normalnie" wymaga ode mnie skupienia. To mi przychodzi naturalnie. A jeśli chodzi o moje nawyki, tonie lubię ich zmieniać, i dlatego bjeste, niewątpliwie dosyć "oryginalna". Nie chce mi się nad tym pracować.
Ja też nienawidzę się rozpakowywać, bo rzeczy najpierw co najmniej tydzień leżą na fotelu bujanym, a potem powoli, powoli, układam je na miejsca. Zreszta ja i tak mam zawsze syf.
Równie bardzo nienawidze się pakować. ;)

Całuję

@lu-chan

Anonimowy pisze...

Ja kiedyś wycięłam nożyczkami dziurę wielkości kciuka w mojej nowej bluzce, bo mi metka przeszkadzała ^^
otempora