niedziela, 16 maja 2010

Małe podsumowanie, tylko pozytywy


Dzisiaj robię małe podsumowanie ;).

Widzę u siebie szereg pozytywnych zmian. 

Pierwsza zmiana (i chyba najważniejsza): łatwiej nawiązuję kontakt z ludźmi. Przestałam się bać, że mnie nie zaakceptują; wyszłam z założenia, że jak nie akceptują, to oni tracą, nie ja ;). Jako, że od miesiąca chodzę do ośrodka buddyjskiego, gdzie kontakt z ludźmi jest bardzo ważny, ta zmiana mnie cieszy podwójnie. Udaje mi się prowadzić całkiem swobodne rozmowy z ludźmi, nie trzymam się kurczowo jednego tematu (chociaż są tematy przeze mnie preferowane) i potrafię się rozluźnić przy drugim człowieku (może nie tak do końca, ale jednak). Łatwiej mi komuś zaufać, co też jest ważne. Momenty, w których prowadzę monolog na tylko mnie interesujący temat, pojawiają się coraz rzadziej. Jednak w dalszym ciągu mam problem z odczytaniem emocji innych ludzi (w większości przypadków staram się odgadnąć, co dana osoba czuje i, niestety, w wielu przypadkach moje odpowiedzi są nietrafione), mimiką, prowadzeniem rozmów o niczym i z bezpośrednim wyrażaniem uczuć, ale... 

Przestałam unikać kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem ;). I to jest druga zmiana. Potrafię podejść do innej osoby i z własnej woli się przytulić, i nawet stwierdzić, że sprawia mi to przyjemność :D. Zmiana ta jednak nie funkcjonuje, kiedy mi smutno albo kiedy jestem zła, bo wtedy dotyk w dalszym ciągu boli. 

Coraz rzadziej czuję potrzebę ucieczki do własnego świata (tak to chyba mogę nazwać). Jeszcze zdarza mi się robienie kokonu z kołdry i wysiadywanie pod nią długi czas, kiedy się gorzej czuję, kiedy jestem bardzo zmęczona ludźmi i wszystkimi społecznymi grami; no i nie do przejścia (przynajmniej na razie) jest to, że się odcinam od świata zewnętrznego, kiedy mam zapewniony nadmiar bodźców, ale nie "wyłączam się" w trakcie rozmowy i nie uciekam w stimowanie. Umiem przetrwać cały dzień z ludźmi w miarę normalnie (moje ręce żyją swoim własnym życiem, ale do tego można przywyknąć ;) ).

To chyba tyle z tych najważniejszych zmian :). Zauważyłam też, że istnieje spory związek pomiędzy nasilaniem się tego typu problemów, a poziomem zmęczenia.  Mam też świadomość, że nigdy nie będę na takim społecznym poziomie, jak NT, ale wiem, że mogę się na tyle "wyuczyć", że naprawdę trzeba wiele wiedzieć o ZA, żeby zauważyć, że go mam. Tzn, pewnie specjalista zauważy po jakiś 10 minutach rozmowy :D, ale osoba, która nie ma z tym na codzień kontaktu, prawdopodobnie, w ogóle nie postawi mi diagnozy, co najwyżej stwierdzi, że jestem "dziwna" ;). 

Podsumowując, naprawdę zaczynam robić postępy i mimo odczuwania zmęczenia innymi ludźmi, potrafię z nimi, w miarę normalnie, współpracować :). Aczkolwiek zauważyłam, że bez ciągłej pracy nad tym wszystkim, wszystkie te zmiany zaczynają zanikać. No i są to jednak zmiany wyuczone i w wielu przypadkach pomaga mi po prostu fakt, że lubię być obserwatorem; a nie, że nagle zaczęłam wykazywać naturalne zrozumienie gier społecznych i inne takie, ale wydaje mi się, że nawet mimo tego "sztucznego" podejścia, te zmiany są wartościowe, bo wpływają na jakość mojego życia. Przyznam też, że im bardziej niewyspana jestem i im dłużej przebywam w miejscu, w którym jest hałas, tłum i ścisk, tym trudniej mi robić wszystkie w/w rzeczy. Ale jakby ZA nie "przeskoczę" ;).

Ha, bardzo optymistycznie wyszła mi ta notka w porównaniu do ostatniej ;). 

PS: dziękuję za rady w komentarzach :).

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jak czytam to co piszesz to w większości tak, jakbym czytała o sobie. Mam już prawie 40 lat i radzę sobie "jako tako", zawsze byłam dziwakiem w oczach innych. Nigdy mnie nie zdiagnozowano, od kiedy sięgam pamięcią byłam dziwacznym niewychowanym dzieckiem, które ciągle sprawiało kłopoty. Zdiagnozowałam się sama jakieś 10 lat temu. I chyba tak to zostawię bo nauczyłam się z tym żyć. Mam sprawdzonych przyjaciół, którzy akceptują moje monologi i dziwne ruchy rąk, nóg i ramion. Wydaje mi się że radzę sobie z rozpoznawaniem uczuć i nastrojów z mimiki, ale tak samo jak ty nie mam zupełnie pamięci do imion, nazwisk i twarzy. Tak samo nie radzę sobie w tłoku i hałasie. Jak wracam z pracy odreagowuję stimowaniem, nogi, ramiona, palce, język. Tak ogólnie to nie lubię być w pracy, najchętniej zostałabym w domu. Ale jestem szczęśliwa, mam dwoje dzieci, które chyba nie zauważają jeszcze że jestem inna, taką mnie znają. Żyję sobie z nimi sama i jest ok.
Tobie życzę żebyś zrobiła ze swojego życia najlepsze co potrafisz. Bo w nas jest przecież tyle cudownych kawałeczków, tylko nie każdy umie je zobaczyć.
Pozdrawiam bardzo cieplutko.
Ewa

Basia pisze...

Cieszy mnie, że zaczynasz sobie radzić wśród ludzi i że starasz się nad sobą pracować. To bardzo ważne, żeby człowiek czuł motywację do zmian:)
Sama nie lubię hałasu i przebywania w dużej grupie. Nie lubię chodzić do hałaśliwych miejsc (np. dyskoteki, koncerty;/), wolę posiedzieć w jakiejś kawiarence, a najlepiej w domu i z kimś porozmawiać, a nie do niego krzyczeć. Mam dwoje zaufanych przyjaciół, do pozostałych ludzi podchodzę z dystansem. Jakoś tak... trudno jest mi dopuścić kogoś do swojego życia na tyle, żeby lepiej mnie poznał.
Ostatnio koleżanka zdziwiła się, kiedy stwierdziłam, że nie mogłabym mieć dziecka, bo nie potrafiłabym poświęcać komuś czasu i energii 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Cóż, czasami jestem tak skupiona na sobie i tym, co aktualnie robię, że albo wyłączam się na to, co się dzieje dookoła, albo wszystko mnie irytuje.
W gruncie rzeczy też staram się nad sobą pracować i też bardzo się zmieniłam. W porównaniu z tym, jaka byłam kiedyś, ktoś mógłby stwierdzić, że jestem wesołą i otwartą dziewczyną. Jak te pozory mogą mylić...
Pozdrawiam:)

Agnieszka Rynkiewicz, MAT, MD pisze...

Cieszę,że dorosłe osoby w Polsce zaczynają coraz częściej, swobodniej i bez poczucia niższości pisać o swoich doświadczeniach i zachowaniach, które mogą sugerować ZA/WFA.
To prawda, że wiele osób ze spektrum autyzmu ma w sobie, jak to określiła czytelniczka poniżej, cudowne kawałeczki.